A gdyby tak zabrać swój monitor graficzny wszędzie tam, gdzie zabieramy aparat? Brzmi zarówno ekscytująco, jak i niedorzecznie. Ale czy na pewno?
Teraz mamy tak:
Profesjonalny fotograf kupił profesjonalny monitor, Wszystko działa bez zarzutu. Monitor skalibrowany, umiejscowiony w bezpiecznym miejscu na biurku dba o poprawność decyzji fotografa odnośnie edycji, poprawności koloru zdjęć np tych przygotowywanych dla klienta.
No właśnie: „umiejscowiony w bezpiecznym miejscu”.
Nie da się ukryć, iż monitor to jednak dość delikatne narzędzie, stąd podświadomie jesteśmy przyzwyczajeni do faktu, że monitor to jednak narzędzie stacjonarne.
Wykonujemy zdjęcia, realizujemy zlecenie i grzecznie wracamy do biura, gdzie możemy zająć się postprodukcja materiału zdjęciowego. To taka wyidealizowany obraz, który jednak ma bardzo wiele minusów. Dlaczego?
Bowiem w realnym świecie nie jest tak kolorowo – wykonywanie zdjęć przebiega zarówno w studio, w plenerze, jak i u klienta. Dodatkowo sesje wyjazdowe, z uwagi na ich czas trwania, napięte terminy zawierają już w sobie często etap postprodukcji, stąd może się okazać, że strategiczne decyzje nad postprodukcją zdjęć przebiegają właśnie w czasie, kiedy nie mamy możliwości użycia skalibrowanego monitora o jakości pozwalającej na precyzyjną korektę kolorów naszych zdjęć.
Wiele razy miałem zamiar zabrać swój własny monitor BenQ do studia, gdzie w istotny sposób wspomagałby mnie przy sesji zdjęciowej, jednak problemem jest po prostu brak możliwości starannego zabezpieczenia go podczas transportu z biura do innej lokalizacji. Można oczywiście zdementować wszystko, zapakować go w oryginalne pudełko i w ten bezpieczny sposób przewieźć go do studia, jednak jest to nie wygodne, jak i nie każdy chce trzymać oryginalne pudełko z tak dużego urządzenia…
Tak więc godzimy się z pewnymi wyrzeczeniami. Podczas wykonywania zdjeć w plenerze lub w różnych lokalizacjach fotografowie najczęściej nie korzystają z podglądu, szczególnie jeśli nie posiadają laptopa w którym jest wbudowany wyświetlacz choć trochę spełniający wymogi dokładności odwzorowania barw. Natomiast ci fotografowie, którzy pracują z klientem (sesje komercyjne) najcześciej korzystają z laptopów typu Macbook Pro. Nie mniej ich użycie w końcowej postprodukcji gdzie dokładność koloru jest bardzo istotna może się już okazać niewystarczająca. Poza tym minusem matryc w laptopach jest odbijający ekran, co w wielu przypadkach powoduje problemy użytkowaniem ich w ciągu dnia w plenerze.
Dodatkowo komputery z dobrymi matrycami nie są tanie. Np HP Zbooki, Delle XPS, Macbooki Pro to wydatek 7 – 8 tysięcy, a jeśli doliczymy wydajne podzespoły to często przekraczają 11 tysięcy zł.
Biorąc pod uwagę własne potrzeby w tym względzie, napisałem kilka tygodni temu do firmy BenQ z pytanie czy mogliby rozwiązać wspomniane niedogodności związane z możliwością transportowania własnych monitorów. Otrzymałem wtedy informacje, iż posiadają taki akcesorium jak skrzynka transportowa, nad którą wciąż pracują, ale jeśli jako ambasador marki mam ochotę na poznanie takiej walizki w mogę otrzymać taki egzemplarz do sprawdzenia. Nie wahałem się. A już po kilku tygodniach otrzymałem produkt o nazwie kodowej SX-1, a potocznie nazywanym „On the Go”.
W między czasie miałem też okazje zapoznać się z recenzją tego produktu autorstwa fotografa José Ramos’a, którą możecie przeczytać tutaj.
Nie jest to dokładnie ta sama walizka, jaką opisuje José, widać, że produkt ewoluuje, aby stać się jeszcze lepszy niż tamten prototyp. Obecnie biorę się za testowanie On-the-Go. W studio sprawdza się wyśmienicie, ale moją recenzje chciałbym oprzeć o możliwość użytkowania jej w plenerze – tak więc czekam do wiosny. Już na wstępie zdradzę, że w walizce nie tylko zmieści się monitor BenQ, ale z uwagi na pasujące mocowanie – po prostu może być tam zainstalowany na stałe z uwagi na obecność standardowego mocowania tpu VESA 100 x 100 mm. Co ważne – walizka pasuje do wszystkich monitorów z serii SW o przekątnej 24 i 27 cali (!!!).
A jeśli zastanawiacie się skąd czerpać energię do napędu takiego stacjonarnego monitora – to i ten temat poruszę w mojej recenzji.